15 lat temu potrafiłam nie zrobić danej rzeczy przez miesiące, bo bałam się, co może się wydarzyć. Snułam w głowie najgorsze scenariusze, przybierające olbrzymie, zgniatające mnie rozmiary i rażące w oczy jaskrawymi kolorami. Mówiłam sobie: „następnym razem dam radę, ale teraz muszę odpuścić”. Jak tu więc ruszyć do przodu, skoro na horyzoncie widzisz miażdżącą cię porażkę?
Pierwsze, co przychodzi mi w tej chwili do głowy to stwierdzenie: „Ah ten umysł! Co on nam robi i dlaczego?”. Otóż już spieszę z odpowiedzią: broni nas. Utarte ścieżki rozumu próbują nas ochronić przed nowymi drogami i wcale nie jest to takie bezsensowne. Ale od początku.
Nasze życie, o ile podchodzimy do niego świadomie, w dużej mierze opiera się (przynajmniej okresowo) na rozpuszczaniu starych wzorców i nadawaniu codzienności nowej jakości. Dlaczego mówię, że w dużej mierze? Być może to mój prywatny filtr, w którym to praca nad sobą przybrała formę etatu. Nie był to jednak objaw mody, ale dążenie do szczęścia. Wychodzę z założenia i sprawdziłam to na sobie, że człowiek rodzi się w dzisiejszym świecie, a potem ubiera się go na cebulkę w przeróżne systemy albo jeszcze inaczej: wgrywa mu przeróżne (przede wszystkim podświadome) programy, aktualizacje i kontrole. Nie rozpatrywałabym ich w kategoriach dobrych ani złych (w niektórych przypadkach wręcz, w czasie dzieciństwa, bywają one niezbędne, żeby przetrwać). Ja długo rozbierałam się z poczucia winy systemu religijnego, żeby dotrzeć do… wiary albo długo uczyłam się szacunku do samej siebie i asertywności, zrzucając grube sukienki schematów babek i matek, w których to siedziały cicho przy kominku. Do tej pory rozpuszczam na patelni schemat krytyka, który czai się z wielu kątów. Dlaczego rozpuszczam? Bo nie będę z nim walczyć ani go spalać czy topić. Zawsze bowiem nitka od jego nogi połączona jest z moim strachem. A strach to stan, którego nie zamierzam kasować. No właśnie… to co z nim zrobić?
Przechytrzyć? Skonfrontować się?
Odpuścić? Uznać za coś normalnego? Wszystko na raz. 15 lat temu nie potrafiłam wyjść z domu na spotkanie, bo mój organizm nie był przyzwyczajony do sytuacji społecznych, a raczej pogrążony w smutku, co robił więc mój umysł? Próbował mnie chronić, wywołując objawy choroby w ciele. Dostawałam gorączki i gardło stawało się chore. Umysł otrzymywał wiele sygnałów o zagrożeniu… więc mnie ratował. Stres mijał. Nie musiałam konfrontować się z ludźmi, rozmawiać z nimi. Wiele lat spotkań, tremy, wystąpień przed grupą, spoconych rąk i przygotowywanych w głowie dialogów pozwoliło mi odkryć, że to właśnie… słowo jest moim żywiołem. Zrobiłam więc wszystko z powyższej listy: konfrontowałam się, byłam sprytna, odpuszczałam, pozwalałam się sobie… bać. Okazywało się, że strach ma wielkie oczy albo ustępuje samoistnie, gdy ja przepracowuję inne sfery mojego życia bądź wypuszczam z bramek startowych na wolność kolejne schematy. Na pewno nie można robić jednego: zakryć oczu i uznać, że strach nie istnieje. To znaczy można, ale wtedy lęki wejdą oknem, ze wzmożoną siłą albo przybiorą inne imię albo inną chorobę.
A co w takim razie z sercem?
Za rzadko dopuszczamy je do głosu. Przy podejmowaniu kluczowych decyzji często wręcz o nim zapominamy. Ja w 2019 roku dla odmiany bardzo zaprzyjaźniłam się z umysłem. Ustawiłam się nad swoim życiem jak karciana Królowa Mieczy, ucinając to, co mi nie służy. Śmiałam się, że robię rzeczy, których wyznacznikiem jest moje dobro czyli… biorę szufelkę i sprzątam. To nie zawsze było zgodne z sercem, ale niezwykle potrzebne. Dziś siedzę w kawiarni i tworzę moją alternatywną pracę: pisarki. To decyzja, która nie ma żadnego związku z rozumem, bo dotyczy zawodowej miłości mojego życia. Słucham umysłu, ale są w nim postacie, które zwykle ostatecznie detronizuję magiczną różdżką i zamykam w grobowcu schematów zaklęciem: Abrakadabra. A potem opisuję. I wydaję. Powodzenia.
Niestety, kobiety są bardziej strachliwe ALE w czasie ciężkich chwilach, szybciej potrafimy się zdyscyplinować, obrać lepszy plan, zadbać o potomstwo. To normalne. Biologia nas tak stworzyła. Naszym obowiązkiem było zadbać o ciepło domowe, dać jeść i wychować. Samiec miał zapewnić nam bezpieczeństwo, pożywienie i potomstwo. Wiem, że zaraz ktoś mnie zje, ale taka jest biologia. Zauważyłam nawet teraz, w czasie tej epidemii, kobiety szybciej się opanują, zaplanują posiłki, miejsce na zapasy i spokojnie będą czekać, kiedy to mężczyźni przejdą załamanie, strach o rodzinę itp. Więc jedna jedyna zasada „Wyluzujmy” a będzie dobrze. 😀
pozdrawiam serdecznie 🙂
też dziś myślałam o lękach po rozmowach z kilkoma osobami. Bo ja jakoś nie podzielam strachu – może dlatego, że już kilka razy byłam w sytuacjach granicznych. I tak, ja też liczę się z utratą wszelkich dochodów, ale przecież z głodu nie umrę
bo masz dobrą bazę w środku i to jest w porządku, że nie podzielasz – nie musisz 🙂
Serce i intuicja- częściej powinnyście ich słuchać 🙂
tak 🙂
Warto odczuwać strach ale musi być regulowany
wszystkie emocje i uczucia są do odczuwania, bo o czymś nam mówią 🙂
A ja uważam, że strach jest potrzebny, ale wszystko w granicach rozsądku
też tak uważam, bo pokazuje nam różne rzeczy – natomiast jeśli nas determinuje trzeba się mu przyjrzeć i przepracować, schować pod dywan da się tylko na krótką metę 🙂
Uważam, że jeśli strach przed zrobieniem czegoś potrafi nas zablokować na lata to coś jest nie tak i trzeba to przepracować, często z odpowiednią pomocą 🙂 Wiadomo, że analizujemy ryzyko, możliwe wyjścia i scenariusze, ale trzeba dążyć do celu 🙂
dokladnie 🙂
Trzeba przyznać ,że nie ma 2 takich samych ludzi na świecie, taka jest różnorodność reakcji na to samo, że mnie to zadziwia..
tak
Ja uważam, że najważniejsza w życiu jest równowaga. Trochę umysłu trochę serca.