Co z tym relaksem czyli… rozmowa z umysłem o odpoczynku
Właśnie siedzę w półmroku z laptopem na kolanach i od rana kołacze mi się po głowie wszystko to, co mam zrobić od godz. 17.00, gdy skończę pracę: „Może podzielę obowiązki na godziny? Od 17.00 do 18.00 posprzątam? Od 18.00 do 19.00 napiszę artykuł, od 19.00 do 20.00 poprawię kolejne strony książki, od 20.00 do 21.00 zrobię trening, potem przygotuję jedzenie i tak około 22.00 skończę…?” Gubię się w myślach i wzbiera we mnie gniew, podzielony na ten, który kieruje do mnie moje ciało: „Odpuść, zostaw, nie rób nic przez kilka dni, wtedy wrócisz z podwojoną siłą.”, a natychmiast kontruje rozum: „Zrób dziś wszystko albo podziel na dni. Musimy mieć plan i nie wypaść z obiegu. Kręć się jak kolorowy bączek na podłodze, świetnie ci idzie!” oraz na ten, który skierowany jest… do mojej głowy, tym razem ode mnie, zmęczonych mięśni i serca: „Nie musztruj mnie! Nie będę tyle pracować! Chce odpocząć!”. No dobrze, tylko co ja tak naprawdę na to?
Głos w głowie podpowiada mi: „Przemęczysz się jeszcze te trzy tygodnie, a potem poleniuchujesz nad Bugiem”. Kusząca wizja, ale niezupełnie tylko o nią chodzi. W końcu moje życie ma dość intensywny format, w którym nie tylko dużo się dzieje, ale też praca ma bardzo różnorodny styl. W mojej ulubionej wizji nikt nie stoi mi nad głową i nie mówi: „Dokończ książkę”, bo sama jestem panią swojego czasu i jest w nim miejsce na wszystko, włącznie z relaksem. Problem polega jednak na tym, że mój organizm najszybciej odnajdzie się w maszynowym działaniu, z którego pragnę wyjść. Dlaczego wyjść? Bo koszt dla organizmu jest zbyt wielki. Bo chcę spędzać przyjemnie czas. Bo chcę odpoczywać. Mimo, że… umiem żyć bez przerw, jak pędząca lokomotywa, niezabierająca turystów. Tak, wiem! To straszne. Ale tym bardziej temat odpoczynku to dla mnie pewnego rodzaju praca… nad odpuszczaniem.
Gdy siadam po 17.00 do kolejnych czynności i kończę po 22.00, wiem jedno: jestem w tym dobra. Potrafię biec jak szalona. Ale nie w tym rzecz. Dlatego moje ciało buntuje się i pojawia się we mnie całe mnóstwo złości. To właśnie ta złość jest alarmem, krzyczącym przy każdorazowym przekraczaniu moich granic. Czy chodzi o nowy plan? Nie, chodzi o nową organizację życia, nowy wzorzec, odpoczynek.
– No dobrze, rób co chcesz, ale wszystko zajmie ci dwa razy dłużej… – mówi rozum.
– Nie zajmie mi dwa razy dłużej, bo wypoczęta te same obowiązki wykonam w czasie dwa razy krótszym, przecież… będę naładowana nową energią. Chodzi mi o równowagę. – odpowiadam. – Poza tym czas wolny jest nową sferą. To tak, jakbym dodała zakładkę do mojej przestrzeni albo weszła w nową relację, która zajmie określone zasoby mojej doby. To wartość.
– Nie mówisz tego z przekonaniem… – kontruje umysł.
– Nie będę ci tłumaczyć, że musiałam najpierw stworzyć coś, co rozumiem, tak jakbym była swoim własnym nauczycielem, a potem dojść do tego – poczuć. Świadomość to mój punkt wyjścia. Nie musisz tego pojmować. Również i ciebie wytrenuję tak, żebyś mi służył. Zresztą moje ciało i serce już teraz bardzo się buntuje. Wiesz dlaczego? Bo widocznie musi odpocząć, nabrać dystansu, żeby tak jak i ty służyć mi bez chorób i smutku. Potrzebuję spokoju i miłego spędzania czasu, a nie kolejnej skrajności: przymusowej regeneracji po wyczerpaniu.
Od czego więc zacząć? Od poszukania plusów odpoczynku.
Odpoczynek może być więc… pewnego rodzaju nowym wzorcem. Dobrym dla mnie. Nie wyklucza to absolutnie mojego filtra na rzeczywistość, który mówi, że to nie szczęściem czy jego brakiem osiągamy swoje cele, ale… pracą. Nie oznacza to również pójścia w skrajności i nierobienia nic. Zawsze zastanawiałam się jednak, jak to możliwe, że osoby prowadzące wielkie firmy czy pracujące intensywnie i indywidualne z ludźmi na początku roku… w pierwszej kolejności planują wszystkie urlopy. Teraz zaczynam to pojmować. Nie tylko o motywację i przyjemność chodzi, ale również o zaopiekowanie się potrzebami, potencjałem i zasobami ciała oraz umysłu. Naturalny reset, równowaga i spokój.
Dokładnie, znowu moje ulubione słowo: równowaga! Kto powiedział, że samo dążenie do równowagi jest proste? Nie jest, gdy jej wzorzec leży złamany w kącie perfekcjonizmu, a relaks powiązany jest z wyrzutami sumienia i poczuciem, że to coś złego. W końcu przecież w czasie beztroskiego wylegiwania się na słońcu można napisać kilka stron książki albo odpowiedzieć na dziesiątki maili. Od czego więc zacząć? Od poszukania plusów odpoczynku. Umysł najczęściej ich nie ma, dopóki zmęczone ciało nie zacznie traktować relaksu jako ostateczności – pogotowia ratunkowego. Usiądź więc na słońcu, wyciągnij nogi na drugie krzesło, wtop się w dźwięki ptaków i po 180 minutach odpowiedz sobie na pytanie: „I jak ci teraz? Czy to było dla mnie ważne?”
Pośpiech to uzależnienie, ucieczka od różnych rzeczy z własnego wyboru, bo wtedy nie ma czasu, żeby żyć .. zatem taka lekcja jest na wagę złota, żeby nauczyć się odpoczywać, odpuszczać, być w równowadze … bez pośpiechu… ja uczę się nawet tego, żeby chodzić bez pośpiechu :-)))))
tak <3
Tak, ja też kiedyś od tego zaczynałam:)
I dlatego pasja powinna być pracą a praca pasją, to wtedy nawet urlop i myśl o odpoczynku nie przeszkadza w pracy. A niby po czym mam odpoczywać 🙂
Kiedy działamy w środowisku, w którym właśnie wykonujemy pracę, to urlop i odpoczynek jest potrzebny na pewno.
Ciekawy wpis. Myślę, że równowaga w tym wszystkim jest bardzo wskazana
Work-life balance jest najważniejszy. Bez tego nie ma się satysfakcji ani z życia prywatnego, ani zawodowego.
Zgadzam się z tobą. Dobrze, że młodsze pokolenia, urodzone w połowie lat 90tych wiedzą co to jest work-life balance i konsekwentnie stosują go w praktyce.
Te gierki umysłu o których piszesz są wspaniałe. Ja odkryłęm ,że codzienne chodzenie na boso po lesie i śpiewanie kilku mantr fajnie resteuje i odnawia energie do dalszego tworzenia.
Dobrze jest być pracowitym. Z reguły pierwsze lata, w pierwszej pracy są czasem wyjęte z życiorysu. Tak czasem bywa. Osobiście uważam, że mimo nawału pracy i piętrzących się obowiązków warto zadbać o work-life balance, warto do niego dążyć. Nie zawsze nam się to uda, ale bez niego będzie jeszcze trudniej. Ostatnio poznałam osoby, które podobnie jak ja …. wychodzą np. 30 min wcześniej z domu do pracy, by iść do pracy na pieszo, np. przez park. Dzięki temu da się choć po części naładować baterie na cały dzień. Nawet teraz, gdy wiele osób pracuje w ramach home office, wielu z nas po prostu wstaje wcześniej, by te 15 minut dziennie przed pracą spędzić na świeżym powietrzu. (nawet jeśli związane jest to z pobudką o 5.30 rano, zanim inni domownicy się obudzą ….) Wielu psychologów wychodzi z założenia,… Czytaj więcej »