Gniew Posejdona czyli… instrukcja obsługi złości
Moją złość nazywam często gniewem Posejdona. Najpierw chcę zniszczyć obiekt docelowy, za chwilę odgrażam się karmą, a na końcu tego procesu buduję nowe wieże z… rozsypanych klocków. Nauczyłam się w ciągu ostatnich dwóch lat, że emocje to nitki do większych treści. Tak, jakby tam na końcu zawsze coś dla nas było – np. konkretna informacja o nas samych.
W życiu czekają nas różne doświadczenia. Nie znam osoby, która przepływa przez nie bez zranień. Czasem trudne momenty zagęszczają się tak mocno w jednym metrze kwadratowym naszego świata, że mamy ochotę zniknąć. Niekiedy rodzi się olbrzymi gniew, którego adresatem będzie zdarzenie albo osoba, potem bywa, że ta złość przenosi się znowu na nas – no bo w końcu to my zaufaliśmy, więc to pewnie nasza wina. W kolejnym etapie natomiast istnieje ogromna szansa, że emocja, która przez dzisiejszy świat uznawana jest zwykle za „złą”, da się konstruktywnie zastosować i napędzi nas do działania.
No właśnie. Działania. Moją złość nazywam często gniewem Posejdona. Najpierw chcę zniszczyć obiekt docelowy, za chwilę odgrażam się karmą, a na końcu tego procesu buduję nowe wieże z… rozsypanych klocków. Nauczyłam się w ciągu ostatnich dwóch lat, że uczucia to nitki do większych treści. Tak, jakby tam na końcu zawsze coś dla nas było – np. konkretna informacja o nas samych. Nieraz jest to niedokończona sprawa albo taka sama emocja schowana gdzieś w przeszłości, której dzisiejszym nieco zaktualizowanym odpowiednikiem naruszyliśmy strupek rany do uzdrowienia. Reakcja złości i siła jej zapalników to kwestia mocno indywidualna, zresztą każdy z nas jest odmiennym kosmosem.
To co z tym moim Posejdonem?
Bardzo często w życiu słyszałam: „nie denerwuj się”. No właśnie denerwowałam się za mało, tłamsząc w sobie wiele kilometrów emocji, zgniatając je do postaci kwadratowej kostki, podczas gdy one potrzebowały być szeroko płynącą rzeką. Denerwowałam się w kluczowych sprawach po cichu – czasem do wewnątrz, na głos i na zewnątrz wytrzymując w pozycji, w której nie było mi wygodnie. Gniew Posejdona zakłada wyrażanie swojego zdania, jeśli taka jest potrzeba lub konieczność, ale też wyciąganie wniosków z sytuacji, a czasem robienie rzeczy odwrotnej: pozostanie w złości, aż nie odejdzie albo aż my nie rozwiążemy zagadki bądź nie ukołyszemy uczuć.
Scenariuszy jest wiele, ale jedno jest pewne: nie zamiatajmy złości pod dywan, bo ona przejdzie pod spodem miękkiego materiału i wyskoczy na nas przy innej okazji. Gwarantuję, że zdążą jej urosnąć większe kły i pazury. Tupnięcia nogą są potrzebne, nawet jeśli będą oznaczać ostateczne odejście od ludzi czy spraw. Gniew bardzo często świadczy bowiem o naruszaniu przez kogoś naszych granic, a one od jakiegoś czasu są moją prywatną świętością.
Kilka mądrych głów powtarza mi ostatnio rzecz kluczową: punktem wyjścia do działania, jakie się podejmie – w obliczu gniewu również – jest pójście za tym, czego potrzebujemy, zadbanie o siebie i swoje priorytety, a także wartości. Co to znaczy w praktyce? Czasem trzeba się odciąć, żeby zapewnić sobie samemu spokój, jeśli to spokój jest dla nas najważniejszy w tym momencie. Jeśli potrzebujemy walczyć, postąpimy z gniewem inaczej – będzie tylko drewnem wrzuconym do gasnącego ognia. Dlatego właśnie wszystko to świadczy o plastyczności naszej rzeczywistości, która zmienia się w zależności od tego, czego w danym momencie chcemy, pod warunkiem, że za tym podążymy. To nie jest dobre ani złe.
Gniew Posejdona potrafi uruchomić kocioł myśli
Po co więc ostatnio stosuję aplikacje do medytacji albo ćwiczę oddech? Po co daję sobie wycisk fizyczny? Bo trenuję… umysł. On też nie jest ani dobry ani zły, chroni nas, tworząc schematy. To, że te schematy nie podlegają aktualizacjom razem z naszym wzrostem, powoduje, że mogą stać się bardzo szkodliwe i niszczące.
Po co trenuję umysł? Bo podsyła mi wiele myśli, które wywołują we mnie gniew, a które nie odnoszą się do mnie w sprawiedliwy sposób, tylko utrudniają bądź dołują. Podobnie i w drugą stronę. Gniew Posejdona potrafi uruchomić kocioł myśli, które oddechem w tu i teraz da się ugłaskać jak kota. Rozwałkowuję wtedy uczucia na bezpieczną i cichą taflę wody. Dopiero po takiej powierzchni będę mogła chodzić i podejmować decyzje, a przede wszystkim zobaczyć faktyczny stan rzeczy.
Nigdy nie nazywałam swojej złości, ale myślę, że jest podobna do twojej.
🙂
Muszę poczytać dokładniej co to jest ten gniew…
pozdrowienia 🙂
ja się musze tego nauczyć, na razie zgniatam złość w kostkę
koniecznie 🙂
Ja się złoszcze bardzo mocno ale krótko
🙂
może dlatego, że jestem starsza – ale nie pamiętam, żeby wpadała w gniew
można i nie wpadać jakoś gwałtownie, ważne, żeby czuć jak się pojawia 🙂
Podobają mi się Twoje spostrzeżenia 🙂 Też muszę popracować nad swoim gniewem
dziękuję – bardzo to miłe 🙂
Ciekawie opisujesz swoje spostrzeżenia. Gniew chyba jakoś z wiekiem zanika
dziękuję 🙂
Bardzo ciekawy artykuł. Można się z niego wiele dowiedzieć o gniewie 😉